Małe miasto żyje na uboczu wielkiego świata. Tu się mieszka, pracuje, umiera, zmaga z codziennymi problemami. Życie toczy się rytmem pór roku, lub kalendarza liturgicznego i świąt parafialnych. Wszystkie czynności wykonywane są w myśl zasady: „tak było od zawsze”, wietrzeje z nich radość i refleksja nad tym, czy wszystko jest w porządku. Tylko w wakacje, gdy domowe ogródki, pielęgnowane dłońmi gospodyń, buchają kolorami, słońce skłania do kąpieli w jeziorze, a do miasta przyjeżdżają letnicy, można pozwolić sobie na marzenia. Można pomarzyć nawet o tym, że ktoś nas pokocha.
Film Tomasza Jurkiewicza „Każdy ma swoje lato” opowiada o kilku wakacyjnych dniach z życia rodziny, której przewodzi organistka Stanisława, z ogromnym wyczuciem zagrana przez Anitę Poddębniak. Świat Stanisławy to zepsute organy w zabytkowym kościele, na których bez pasji akompaniuje liturgicznym śpiewom, ojciec z demencją, którego trzeba mieć bez przerwy na oku i dorastający syn, żyjący swoimi sprawami. Jej poczucie wewnętrznej przyzwoitości nakazuje też dbać o rozwój moralny kilkunastoletnich oazowiczek, przybyłych do parafii na wakacje. Stanisława z dużą dozą łagodności i pedagogicznego wyczucia tłumaczy im, jak powinna zachowywać się młoda dziewczyna, czując jednocześnie, że problemy skromności, czystości i zainteresowania drugą osobą nie są już jej problemami. Wszystko to zmienia się z chwilą przybycia do parafii Arkadiusza, tak samo przegranego jak ona stroiciela organów. Stanisława nie tylko marzy o uczuciu, ale także podejmuje konkretne kroki, by to marzenie urzeczywistnić.
Choć Stanisława jest postacią drugoplanową – na pierwszym planie śledzimy perypetie jej syna Mirka i przybyłej do miasteczka oazowej kucharki, Agaty – to w jej postaci najbardziej skupia się dramat małomiasteczkowego życia, ona też najwięcej ryzykuje, kładąc na szali swoje uczucia. Dla świata filmu „Każdy ma swoje lato” Stanisława jest postacią centralną. To ona go organizuje, dba zarówno o kwestie bytowe bohaterów – gotuje domowe obiady, przygotowuje ojcu galaretki, czuwa nad jego bezpieczeństwem – jak i duchowe. Dokładnie widać to w jednej z pierwszych scen, w której towarzyszymy rodzinie przy obiedzie. Stanisława karci syna za to, że przyniósł z pracy kiełbasę (pracuje w masarni przy supermarkecie) bez zapłacenia za nią. Wydaje się być choleryczką o złotym sercu, której krótkie wybuchy złości tylko na moment przesłaniają stoicki stosunek do rzeczywistości. Sama jej obecność wprowadza w życie bohaterów poczucie, że pomimo drobnych problemów (organy odmawiają posłuszeństwa, oazowiczki nie chcą jeść potraw z kuchni), wszystko jest pod kontrolą. Tak jak pod kontrolą jest życie Stanisławy, które podzieliła na dwie części: organizowanie domu i służba innym, nie dając sobie prawa nie tylko do relacji z mężczyzną, ale także do spontanicznej twórczości. Jej zmaganie z archaicznymi organami, na których gra wymaga fizycznej siły, przypomina zapasy z losem. Tylko wymięta kartka, na której widnieje zapis nutowy jej utworu, mówi nam o aspiracjach bohaterki.
Film Tomasza Jurkiewicza przedstawia świat, który jest nam najbliższy – rodzinnego obiadu, monotonnej pracy, bliskich, którzy sprawiają nam kłopoty. Reżyser ukazuje piękno tego świata, które wyłania się spod obrazu zwyczajnego życia. Tym pięknem są marzenia i walka o ich spełnienie.
Super artykuł
Ciekawy artykuł, czkeam na wiecej